Felieton kibica: Okiem sceptyka

Wszystkim internautom KKSLECH.com przypominamy o możliwości wyrażania swojego zdania nie tylko w „Śmietniku kibica” czy w komentarzach do newsów. Jednocząc na tej witrynie kibiców Lecha Poznań dajemy możliwości wygłaszania swoich opinii na stronie głównej witryny. Cykl „Twoim zdaniem” jest stworzony do tego, aby każda osoba chcąca dotrzeć ze swoją opinią do innych kibiców Kolejorza bez trudu mogła to zrobić.



W każdym tygodniu czekamy na Wasze najlepsze oraz najciekawsze teksty, które mogą pojawić się na łamach KKSLECH.com. Każdy z kibiców, który umie pisać, chce to robić i ma coś ciekawego do przekazania innym kibicom Lecha Poznań w sposób obszerny i ciekawy (także kontrowersyjnego) ma drogę otwartą do tego, by jego tekst na tematy sportowe przeczytało nawet kilkanaście tysięcy ludzi. Czasem nie trzeba dodawać wpisu na przysłowie pół strony w „Śmietniku Kibica” bądź w newsach. Czasem wystarczy jeszcze trochę rozwinąć swoją myśl, odpowiednio ją zredagować i przesłać do nas w formie dowolnego tekstu. Dziś publikujemy jeden z nadesłanych do nas artykułów przez kibica.

Okiem scepytka

Niniejszy tekst zacząłem pisać jeszcze przed premierowym starciem z Piastem licząc na to, że będę mógł zaprezentować moje obawy przed nadchodzącym sezonem nim na dobre się on zacznie. Niestety nie udało się. Choć z perspektywy czasu to może nawet i dobrze się stało. Niezły mecz w Gliwicach i bardzo dobry przeciwko Nafciarzom dostarczyły dodatkowego materiału, który o dziwo utwierdził mnie we wcześniejszych obawach. Paradoksalnie, bo przecież po meczu przeciwko Wiśle to nawet część warszawskich pismaków „cmokała” z uznaniem, a całą niebiesko-biała Wielkopolska zaczęła ponownie oddychać Lechem. I ja się z tego bardzo cieszę, bo przecież w ostatnich latach pozytywne, a nawet euforyczne stany emocjonalne u kiboli Lecha były wyjątkiem na tle smutnej rzeczywistości. Ba, doszło nawet do tego, że część z nas, tych którzy żyją i oddychają Lechem od lat przestała się w ogóle emocjonować tym co działo się w klubie, w szatni i na boisku. Nie było do tego ani siły ani chęci. Nawet na złe emocje. Tym bardziej cieszę się, że one wróciły i to w tak pozytywnym wymiarze. Dlatego nie chciałbym, żeby to co napisałem zostało potraktowane jako przejaw pesymizmu czy nawet defetyzmu. Podobnie jak u większości z was, tak w każdym razie przypuszczam, tak i u mnie po wynikach gier kontrolnych i dwóch starciach ligowych zaczęła się tlić iskierka nadziei, że ten sezon nie będzie tak zły jak wszyscy przewidywaliśmy jeszcze w maju czy czerwcu. Być może będzie nawet dobry. Są wyniki, jest atmosfera, drużyna odżyła mentalnie, a na grę idzie patrzeć. Tylko że to wszystko nie powinno powstrzymywać nas do spojrzenia od czasu do czasu trzeźwym okiem na klubową rzeczywistość. Odłączenia wtyczki do generatora emocji i krytycznej analizy tego co jest lub może być dla nas problemem. Poniżej moja subiektywna, choć mam nadzieję rzetelnie przedstawiona, lista obaw odnośnie bieżącego sezonu.

Gytkjaerozależność

To że Lech jest uzależniony od Gytkjaera to nie kwestia opinii, czy wrażeń wzrokowych, a faktów. Wystarczy spojrzeć na poprzedni sezon, a konkretniej na liczby. Christian zagrał w podstawowej jedenastce 29 razy, a nie grał wcale lub wchodził z ławki w 8 spotkaniach. Średnia punktowa na mecz z Christianem w postawie (dane za sezon 2018/19) to 1,48. Gdy nie grał wcale lub wchodził z ławki to średnia punktowa spada do poziomu 1,13. Podobnie sytuacja wyglądała w przypadku strzelonych przez Kolejorza bramek. Z Duńczykiem w pierwszej jedenastce 1,34 bramki strzelonej na mecz, bez lub gdy wchodził na zmianę 1,25 bramki strzelonej na mecz. Choć ta ostatnia liczba jest nieco zakłamana gdyż na 8 meczów bez Christiana w podstawowym składzie Lech strzelił 10 bramek, z czego aż 7 w dwóch meczach (Zagłębie Sosnowiec u siebie – 4 kolejka, Jagiellonia na wyjeździe – 31 kolejka). W pozostałych 6 meczach bez Duńczyka w składzie strzeliliśmy zaledwie 3 bramki. Zakładając, że powyższa zależność będzie się przekładać w porównywalnym stopniu na bieżący sezon, a szczególnie na punkty gromadzone przez nas to należy sobie zadać pytanie, o to co będzie jeśli Christiana przez dłuższy czas zabraknie. Nie wiem dlaczego latem nie sprowadzono do klubu realnej alternatywy dla Gytkjaera. Być może była to kwestia budżetu na transfery, a być może decyzja sztabu szkoleniowego. Niemniej jednak według mojej skromnej opinii ani Tomczyk ani Timur nie są w stanie zagwarantować tej jakości w pierwszej linii co Duńczyk. To po prostu nie ta półka. Pawkę bardzo cenię za postawę na murawie, za serducho jakie wkłada w każdy mecz i za walkę o każdą piłkę. Jednakże on dla mnie zawsze był bardzo „surowy” technicznie, co niestety powoduje liczne ograniczenia w jego grze i realnie przekłada się na kreowaną wartość dla drużyny. Pod tym względem bardzo przypomina mi Bartka Ślusarskiego, choć zapewne część z was uzna to za nadużycie. Jego też, podobnie jak Pawła, piłka szukała na boisku. Cały problem zaczynał się momencie gdy go znalazła. Mimo, że Ślusarz trochę bramek dla Lecha strzelił to ilością zmarnowanych „setek”, dogodnych sytuacji bramkowych, czy źle przyjętych lub odegranych piłek bije na głowę większość napastników grających w niebiesko-białych barwach. O Timurze nie będę się rozpisywał, bo nie ma o czym pisać. I trzy bramki strzelone w utajnionym sparingu tego nie zmienią. Podsumowując zatem, co się stanie kiedy Christian złapie jakąś dłuższą kontuzję lub najzwyczajniej w świecie się „zatnie”, tak jak między 25 a 30 kolejką zeszłego sezonu, gdy w 6 kolejnych spotkaniach nic nie strzelił?

Jevtić z syndromem Coutinho

Nasz nowo mianowany kapitan i podobno lider zespołu, wykreowany po dwóch ligowych spotkaniach na gwiazdę ekstraklasy (ponownie) ma być wizytówką nowego Lecha. Kreatywnego w środkowej formacji, grającego atrakcyjnie i co najważniejsze skutecznie. Przynajmniej tak słyszałem przed startem ligi i zacząłem się od razu zastanawiać czy to tak na poważnie, czy może ktoś zażartował. A więc parę słów o Darko ode mnie, tak bez emocji i personalnych aluzji, bez wypominania pozaboiskowych dokonań i stażu w grupie trzymającej władzę w szatni. Przez ostatnie dwa pełne sezony, a więc 2017/18 oraz 2018/19, kreowany na lidera Szwajcar rozegrał odpowiednio 19 i 20 meczów ligowych w podstawowym składzie na 37 możliwych. Według mojej skromnej opinii trochę mało jak na kogoś kto ma stanowić o sile Kolejorza. Co więcej, kiedy grał w podstawie to rzadko kiedy dogrywał mecz do końca. W sezonie 2017/18 miał 8 spotkań w pełnym wymiarze, a na boisku przebywał średnio 85 minut (gdy grał w podstawie). W poprzednim sezonie jedynie w 2 meczach doczekał do końcowego gwizdka, a na murawie był przeciętnie przez 72 minuty (gdy grał w podstawie). Nie muszę dodawać, że był najczęściej zmienianym zawodnikiem. Jego dorobek jest powszechnie znany (lub łatwo dostępny do sprawdzenia) ale z kronikarskiego obowiązku przypomnę: poprzedni sezon 3 bramki i 6 asyst, dwa lata wstecz 5 bramek i 7 asyst. Liczby definitywnie nie powalają. Szczególnie jak na kogoś kto gra „na kierownicy” i kto ma być liderem zespołu, a formacji ofensywnej w szczególności. No i teraz możemy przejść do syndromu Coutinho bo zapewne stąd i owąd odezwą się głosy, że liczby to nie wszystko i że Darko ma duże przełożenie na grę drużyny, którego w liczbach nie widać. Zgoda, możliwe że tak właśnie jest bo jak mówi stare powiedzenie: „nie wszystko co ważne jest w liczbach, nie wszystko co w liczbach jest ważne”. Ale trzeba też pamiętać, że często ulegamy złudzeniom, że nasza pamięć działa wybiórczo i że brakujące elementy sobie po prostu dopowiadamy. Ma to miejsce szczególnie wtedy, gdy z daną osobą związane są pozytywne emocje. No dobra ale co z tym Coutinho? Jako że oprócz Kolejorza moją drugą piłkarską miłością od ponad 20 lat jest Liverpool FC to pozwolę sobie na przytoczenie pewnej historii, która niedawno ciągnęła się po serwisach internetowych jak brazylijska telenowela. I to dosłownie. Coutinho przez długi czas był uważany za niezbędny element zespołu, a nawet filar na którym Liverpool ma odbudować swoją potęgę. To on był rozgrywającym, to on decydował obliczu drużyny i to do niego dobierano kolejne elementy transferowej układanki. Grał ładnie dla oka, imponował strzałami z dystansu i podaniami w uliczkę. Miał „to coś” czego wielu innych nie miało i wydawało się, że to właśnie on, kreowany na gwiazdę Premier League, poprowadzi nie tylko The Reds do europejskich sukcesów ale stanie się też symbolem odbudowy upokorzonej i wyśmiewanej po 2014 roku reprezentacji Canarinhos. Ani jedno, ani drugie się jednak nie spełniło. Co więcej, to właśnie po jego odejściu Liverpool zaczął grać zdecydowanie lepiej, choć wielu wieszczyło koniec marzeń o powrocie dobrych czasów dla The. No i teraz pytanie, dlaczego stało się tak jak się stało? Dlaczego spora część kibiców klubu z Anfield Road była bardzo zadowolona z jego transferu do Hiszpanii? Powody są dwa. Pierwszy wynika prosto ze statystyk. Policzono, że Liverpool punktuje lepiej bez Coutinho w składzie niż z nim. Dlaczego tak było, to temat na osobny artykuł. Drugi związany jest właśnie z naszym złudnym postrzeganiem rzeczywistości. Nie potrafimy dopuścić do głosu myśli, że ładnie grający dla oka piłkarz, w dodatku mający „to coś”, strzelający efektowne bramki i nawijający obrońców na ciasne zwody może nie być jednak efektywny. I takiemu właśnie złudzeniu uległa część kibiców The Reds, zaślepiona magicznymi wręcz umiejętnościami małego Brazylijczyka. Niestety, odłączając wrażenia estetyczne i niewątpliwą przyjemność z oglądania jego gry, część fanów doszła do innych wniosków, do których ja się również przyłączam. A są one takie, że przeciętnie na pięć spotkań, w których Coutinho grał od pierwszej minuty, jedno miał wybitne i był rzeczywistym liderem zespołu ze znaczącym wpływem na końcowy wynik, jedno dobre, w którym nie grał źle ale też nie wyróżniał się niczym specjalnym na tle kolegów z zespołu i trzy słabe, w których być może był efektowny ale również kompletnie bezproduktywny. Zachowując wszelkie proporcje, analogia między Darko a Cou jest, przynajmniej dla mnie, aż nadto wyraźna. Bo ile pamiętacie meczów z ostatnich sezonów, w których Jevtić miał rzeczywisty wpływ na końcowy wynik? Nie pytam o efektowne kiwki, rulety, strzały z wolnych czy piętki. Pytam o istotny wpływ na grę całego zespołu i na rezultat spotkania. A teraz przypomnijcie sobie ile razy Darko człapał po boisku lub uraczał nas antytezą efektywnej gry? Ile razy trybuny psioczyły na jego przeciętność, marazm i brak wyrazistości? Chyba trochę tego było. I teraz czas na deser, a może nawet wisienkę na torcie. Policzyłem jak punktujemy gdy Darko gra w podstawie i jak gdy wchodzi z ławki lub nie gra wcale. Poniżej to co mi wyszło. Sezon 2017/18, mecze z Darko w podstawie – średnia 1,37 pkt/mecz, bez – średnia 1,89 pkt/mecz. Sezon 2018/19, mecze z Darko w podstawie – średnia 1,35 pkt/mecz, bez – średnia 1,47 pkt/mecz. Czy ktoś oprócz mnie dostrzega tu jakąś prawidłowość? Wiem, że wnioskowanie na przyszłość z danych historycznych to metodologiczna niepoprawność i nawet jeśli tak robimy to uzyskane wnioski należy cedzić co najmniej przez palce. Niemniej jednak dane jakie przytoczyłem wyżej budzą moje obawy w kontekście robienia z Jevticia zbawcy obecnego Lecha. Chociaż nie ukrywam, że bardzo chciałbym się mylić.

Płytka głębia składu

Kiedyś w jednym z angielskich portali internetowych znalazłem artykuł traktujący o wyspiarskiej piłce lat 60-tych. Spośród wielu cytowanych wypowiedzi tuzów trenerskich tamtego okresu jakie umieszczono w tekście zapadła mi w pamięć jedna wypowiedź, choć niestety nie pamiętam nazwiska jej autora: „Pokaż mi swoją ławkę rezerwowych, a powiem Ci czy masz szansę cokolwiek wygrać”. Mimo, iż od wypowiedzenia tych słów minęło co najmniej pół wieku to nie straciły one w żadnych razie na aktualności. Co więcej, piłkarska rzeczywistość zdążyła w ciągu tych 50-ciu lat wielokrotnie to zdanie potwierdzić. I to często boleśnie. Pierwszy z brzegu przykład to zakończona co dopiero kampania w Premier League. Jeżeli Manchester City czymś wygrał ten jeden punkt więcej od ekipy Kloppa to właśnie jakością na ławce. Guardiola mógł teoretycznie wystawić dwie jedenastki i jest w stanie się założyć, że każda z nich grałaby w Premier League o puchary. Niemiec nie miał niestety tego komfortu i w zasadzie cały sezon musiał grać tym co ma w pierwszym składzie, nawet gdy poszczególni piłkarze byli pod formą. Spójrzmy zatem na to czym my dysponujemy w odwodach. Na pozycji bramkarza zmiennikami dla Mickey’a są Mleczko, Szymański i Przybysz. Wszyscy z zerowym doświadczeniem na poziomie ekstraklasy lub najwyższej klasie rozgrywkowej w innych krajach. W formacji obronnej nie wygląda to dużo lepiej. Zakładając że Puchacz będzie grał w drugiej linii, tak jak w meczu przeciwko Wiśle Płock, to w rezerwie mamy jednego doświadczonego gracza na zmianę, jednego z trójki Satka, Rogne, Crnomarković, a pozostała dwójka, a więc Dejewski i Pleśnierowicz są bez nawet minuty na poziomie ekstraklasy.

Teoretycznie najlepiej sytuacja kadrowa wygląda w linii pomocy. Biorąc pod uwagę skład drugiej linii z meczu przeciwko Nafciarzom, a więc Muhar, Jóźwiak, Klupś, Jevtić i Tiba, na rezerwie mamy Amarala, Cywkę Skrzypczaka, Modera, Marchwińskiego, Letniowskiego, Puchacza i Makuszewskiego. W sumie ośmiu chłopa, więc niby wszystko ok, ale… No właśnie, ale. Jak sobie bliżej spojrzymy na tę ósemkę pod kątem stażu na najwyższym poziomie rozgrywkowym to okazuje się, że pięciu piłkarzy (Skrzypczak, Moder, Marchwiński, Puchacz i Letniowski) ma łącznie rozegranych 21 spotkań w ekstraklasie, z czego znamienita większość to wejścia na końcówki spotkań. Z trójki doświadczonych z kolei, jedynie Amaral wygląda na kogoś kto może być realną alternatywą dla pierwszego składu. Odnośnie dwójki Cywka i Makuszewski, to można z dużą dozą wstrzemięźliwości powiedzieć, że przydatność tego pierwszego dla zespołu jest „mocno ograniczona”, a tego drugiego w zasadzie żadna. Na podstawie tego co zaprezentował Makuszewski w cały zeszłym sezonie i grach przedsezonowych latem można pokusić się o stwierdzenie, że gdyby zamiast niego wystawić w pierwszym składzie pachołek treningowy to pewnie nikt by nie zauważył różnicy. A może nawet znaleźliby się tacy, który uznali by wystawienie pachołka za wzmocnienie. Jeśli zatem chodzi o pomoc to ilość jest, co do tego nie ma wątpliwości. Jakość? Jeśli tak to póki co niepotwierdzona, bo przecież trudno to ocenić na postawie kilku występów, głównie w końcowych minutach. O naszych opcjach na ławce w kontekście pierwszej linii nie będę się ponownie rozpisywał. Temat alternatyw dla Christiana opisałem szeroko w pierwszym punkcie.

Zanim jednak rozlegną się głosy sprzeciwu, oczywiście jak najbardziej słuszne, że młodzież bez doświadczenia nie koniecznie oznacza brak jakości to czym prędzej wyjaśniam. Zgadzam się z taką opinią w całości. Ten akapit, podobnie jak pozostałe wyrażają jedynie moje obawy. Były i są nadal obecne przykłady młodych graczy, którzy weszli do pierwszego składu i po kilku spotkaniach nie dość, że potwierdzili swoją jakość i przydatność dla zespołu, to jeszcze wyglądali nie gorzej niż większość ligowców z dłuższym stażem. Pierwsze z brzegu przykłady to chociażby Gumny czy Bednarek (od powrotu z wypożyczenia do Górnika Łęczna). Ale jest też cała masa piłkarzy, młodych i utalentowanych, którzy potrzebowali sporo czasu na otrzaskanie się z ekstraklasowymi realiami. Niestety domeną nowicjuszy przechodzących z drużyn młodzieżowych jest to, że na tym etapie piłkarskiej kariery często grają w kratkę. Dobre występy przeplatają fatalnymi i trudno u nich o stabilizację formy. A że trener Żuraw będzie musiał z nich korzystać to raczej nie ulega wątpliwości. Sezon długi więc i absencje się pojawią. Już na miesiąc wypadł Klupś, a Kostja walczy z czasem przez meczem z ŁKSem. Mam nadzieję, że ten mocno odmłodzony Lech da radę i pokaże jakość naszego szkolenia. Jednakże moja sceptyczna natura nakazuje mi dość chłodno i przyziemnie spojrzeć na to czym dysponujemy obecnie na ławce.

Przemeblowana obrona

Jeśli w którymkolwiek punkcie miałbym być odkrywczy to chyba nie w tym. Stara piłkarska zasada mówi, że zespoły buduje się od tyłu. Bez solidnej i zgranej z bramkarzem defensywy nie ma co marzyć o jakichkolwiek sukcesach. Dwa skrajne przykłady obrazujące doskonale tę prawidłowość to chociażby Liverpool z sezonu 2013/14, który strzelając 101 bramek w lidze nie zdołał jej wygrać. Problemem było to że stracił ich aż 50, więcej niż 11 w tabeli Crystal Palace. Na drugim biegunie był z kolei Inter Mediolan pod ręką Mourinho. Ich nieznośny dla oka styl gry przyprawiał o mdłości nawet największych koneserów futbolu, ale był piekielnie skuteczny, głównie za sprawą doskonałej defensywy. Jak to wyglądało w Lechu w zeszłym sezonie wszyscy wiemy. Te 15 porażek w lidze z pewnością nie są powodem do dumy. Podobnie zresztą jak sposób w który przyszło nam tracić bramki, często po kuriozalnych, wręcz juniorskich błędach. Dlatego też bardzo sobie cenię fakt, że w końcu ktoś pomyślał nad budową nowego Lecha od tyłu, od tej formacji, którą według wielu wygrywa się trofea. Kupno nowego bramkarza i dwóch, wydaje się dość solidnych jak nasze ligowe warunki, środkowych obrońców może tylko cieszyć. Problemem jest jednak to, że taka nowa linia defensywna, do której zaliczam również bramkarza, potrzebuje nieco czasu na to by się zgrać. By działać jak formacja, a nie jak zbitka indywidualności. O ile w ofensywie chaos i nieprzewidywalność mogą być zaletą (chociaż nie muszą), o tyle w obronie wymagana jest żelazna dyscyplina i precyzyjna współpraca wszystkich tworzących ją elementów. Dopóki to nie nastąpi to sformowana na nowo linia obrony cierpi na tzw. choroby wieku dziecięcego, co skutkuje popełnianymi, czasem dość prostymi błędami. Przykład takich zachowań widzieliśmy chociażby w Gliwicach, gdzie mimo dobrego meczu jaki rozegrał Lech, rywale mieli sporo dogodnych szans na strzelenie nam kolejnej bramki. Myślę, że tylko dzięki ich nieporadności w ataku wywieźliśmy z Górnego Śląska dobry rezultat. Meczu z Wisłą w kontekście oceny naszej defensywy nie podejmuje się oceniać, bo specjalnie nie ma czego. Płocczanie nie pokazali nic ciekawego, a momentami można było odnieść wrażenie, że jedynym który potrafi tam grać w piłkę jest Furman. Pierwszego poważniejszego przeciwnika, który może przetestować naszą defensywę mamy dopiero w 8 kolejce (Lechia – wyjazd), a przynajmniej na papierze tak to wygląda. Do tego czasu teoretycznie słabsi przeciwnicy, do których zaliczam również Cracovię, i szansa na to, że tryby naszej defensywnej maszyny do czasu spotkania z Lechią się dotrą.

Serwis z drugiej linii

Ostatnia moja obawa, którą niestety jestem zmuszony zaprezentować bez specjalnego wsparcia statystykami, dotyczy zdolności naszej drugiej linii do „dokarmiania” Christiana dobrymi podaniami. Na świecie istnieją trzy typy napastników grających na tzw. „dziewiątce”. Typ pierwszy, do którego w mojej opinii należy Duńczyk, to taki który potrafi kończyć dogodne sytuacje stworzone przez innych zawodników. Generalnie żyje tylko i wyłącznie z asyst, a najprostszym sposobem na wyłączenie go z gry jest po prostu odcięcie od tlenu, a więc od otwierających drogę do bramki podań. Modelowymi przykładami takich snajperów, szczególnie dla kibiców ze starszym PESELem, są Gabriel Batistuta i Alan Shearer. Obaj niewidoczni przez cały mecz i praktycznie bez kontaktów z piłką. Ale jak dostali podanie na wolnej pozycji to prawie na sto procent kończyło się bramką. Drugi typ napastnika to taki który nie bazuje tylko i wyłącznie na otwierających podaniach kolegów ale sam sobie potrafi wykreować sytuacje (vide Ibrahimović czy wczesny Suarez). Christian taki nie jest. Z zeszłego sezonu kojarzę tylko jedną bramkę na którą sam sobie zapracował w całości. Trzeci typ to wkład do koszulki grający na pozycji napastnika, który nie potrafi ani skończyć dobrych podań kolegów ani sam sobie wykreować sytuacji do strzału. W zasadzie to nic nie potrafi na boisku. Ale żarty na bok. Gytkjaer żyje z podań i te powinni mu zapewniać nasi kreatywni gracze z drugiej linii jeżeli Christian ma strzelać bramki. Opisywałem wcześniej sytuację z zeszłego sezonu, gdzie między 25 a 30 kolejką nasz wiking nic nie strzelił. Owszem był pod formą i to co prezentował na boisku można określić jako dalekie od optymalnej formy. Ale w mojej skromnej ocenie, w tym właśnie okresie, jego partnerzy z formacji ofensywnych nie rozpieszczali go dobrymi podaniami. Niestety żaden serwis nie prowadzi tak szczegółowych statystyk odnośnie polskiej ekstraklasy jak chociażby WhoScored dla topowych lig z Europy. Nie mogę więc moich obserwacji, które przecież mogą być najzwyczajniej w świecie mylne, podeprzeć twardymi danymi. Niemniej jednak, wydaje mi się, że przynajmniej w tamtym okresie nie byłem odosobniony w moich wrażeniach. Pamiętam bluzgi z trybun na grę naszych pomocników. Pamiętam, że piłki docierające do Christiana w trakcie całego meczu można było policzyć na palcach jednej ręki. Co więcej, te podania dalekie były od tych które można zamienić na bramkę. Mam nadzieje, że po paru efektownych meczach nie skończy się znowu na posyłaniu lagi na Gytkjaera z nadzieją, że coś w końcu strzeli. A niestety takie pokazy piłkarskiej bezradności naszych kreatywnych graczy widzieliśmy w zeszłym sezonie z naddatkiem. Oby w tym roku to się nie powtórzyło.

Jeżeli dotrwaliście do tego momentu, przebijając się przez te kilka sążnistych akapitów tekstu, to pozostaje wam podziękować za wytrwałość. Moim celem nie było zasianie defetyzmu, ani też przykładanie lodu na rozgrzane po wygranej z Wisłą głowy. Chciałem dość trzeźwo i realnie spojrzeć na ten sezon, a właściwie na to co może się w tym sezonie zdarzyć, przez pryzmat naszych mankamentów, braków i niedostatków. Latem pożegnaliśmy wagon piłkarzy. Sprowadziliśmy kilku nowych, reszta została ściągnięta z rezerw i wypożyczeń. Póki co wszystko gra. Gry przedsezonowe można zaliczyć do udanych, szczególnie jeśli spojrzymy na przeciwników i rezultaty końcowe. Początek sezonu też niczego sobie. Niemniej jednak, warto się czasem zatrzymać, uspokoić emocje i spojrzeć realnie na to czym dysponujemy i co nam dolega. Nie po to by zabić te pozytywne fluidy jakie znowu po miesiącach przerwy zaczęły promieniować z ul. Bułgarskiej i zniszczyć radość z oglądania Lecha, której od tak dawna nie uświadczyliśmy. Absolutnie nie. Tekst napisałem po to by po pierwsze dać przyczynek do dyskusji, której zawsze nie jest za mało w środowisku kibiców, a po drugie by znowu się nie okazało, że na fali emocji będziemy bujać w obłokach, a potem skończy się bolesnym upadkiem. Lećmy nie za nisko, ale i nie za wysoko. Tak na miarę realnych możliwości jakimi obecnie dysponuje Lech. Pamiętajmy, być silnym to znać swoje słabości. Hej Lech !!!

Maciej Ciołek

Więcej o cyklu „Twoim zdaniem” -> TUTAJ

Artykuły można wysyłać na adres e-mail -> redakcja@kkslech.com

Teksty wysłane do nas przez kibiców można przeczytać -> TUTAJ

Obserwuj KKSLECH.com i przeglądaj nasze treści również na dwóch portalach społecznościowych. Nasz serwis nie posiada swojego profilu na Facebooku.

TWITTER
YOUTUBE

> Śmietnik Kibica – (komentuj nie na temat) <







15 komentarzy

  1. 07 pisze:

    Bardzo dobry artykuł. Zespół Lecha został idealnie rozpisany. Ja ze swej strony dodam tylko,że ta liga jest tak nieprzewidywalna,że wszystko jest możliwe i napiszę tylko,że każdy klub ma swoje większe lub mniejsze problemy. W Ekstraklasie jest na przykład mnóstwo zagranicznego szrotu. A zarządzający klubem nie mają cierpliwości do trenerów. Jeśli ktoś przegra 4-5 spotkań to już jest na gorcym krześle…. to jest chore to jest patologia

  2. bombardier pisze:

    Tytuł winien brzmieć „okiem realisty”.
    Bardzo dobre rozpracowanie drużyny. Jeżeli autor jest tylko wiernym kibicem Lecha,
    a nie zawodowym analitykiem, to ja się pytam co zrobili zawodowi analitycy przed
    sezonem? Nie zrobili NIC. Wzmocnienia?, raczej uzupełnienia.
    Dlatego mamy taki, a nie inny skład. Po latach upokorzeń decydenci Lecha nadal wciskają
    kit kibicom. Kocioł już został spacyfikowany, czytaj kupiony. Inni się wahają, ale po rozegraniu dwóch kolejek zapala się światełko na lepsze jutro.

    • Luna23 pisze:

      Roznie ludzie postrzegają problemy, nie znasz tez wszystkich okolicznosc, budżet wiadomo też musi sie spinac… gdyby to bylo yak proste i oczywiste jak nam sie wydaje to s.p. Kulczyk już dawnodawno temu kupilby tego naszego Kolejorza i powiem to co jest niepopularne tutaj-uwazam ze w calym tym syfie zwanym ekstraklasą to wlasnie Lech pierwszy dorowna do europy, szkoląc młodzież juz jako taki poziom osiągnęliśmy, ale to było łatwiejsze i tańsze. Zobaczymy co potrafi nowy dyr sportowy, nowy trener ale faktycznie potrzeba czasu.

  3. Jacek_komentuje pisze:

    Świetny tekst. Z większością tez się zgadzam w 100%, ale w dwóch sprawach trochę popolemizuję :).

    1. Młodzi na ławce
    Uważam ławkę złożoną w dużej części z utalentowanych wychowanków za plus i za tą odrobinę szaleństwa, z którą mogę żyć. Jeśli mają potencjał, to należy ich do pierwszej drużyny wprowadzać dając stopniowo coraz więcej minut. Modelowym przykładem jest tu Marchwiński, który wydaje mi się wielkim talentem odpowiednio wprowadzanym do zespołu. Czy ma jakość już udowadnia. Jeśli na ławce będą też ludzie tacy jak Mleczko, Skrzypczak, Klupś/Puchacz czy Tomczyk, a w przyszłości Skóraś, Kryg, czy Kamiński, to ja jestem na tak. Ci, którzy dostając stopniowo coraz więcej minut potwierdzą jakość powinni wskakiwać na sezon-dwa do pierwszej jedenastki a potem rozwijać się dalej w lepszych ligach.

    2. Zmiennik Gytkjaera
    Tu mam zdanie inne niż autor felietonu oraz większość forum. Zgadzam się, że jesteśmy uzależnieni od Christiana, ale nie zgadzam się, że możemy mieć równorzędnego zmiennika. Nie możemy, bo jeśli jest równorzędny, to nie zgodzi się na siedzenie na ławce. Po prostu. To samo pisałem też o Gumnym. W odróżnieniu od Manchester City, Lech dziś nie gra w Europie (więc nie musi rotować składem), nie płaci jak Midas, i nie jest wielką marką, którą można pochwalić się w CV. Dlatego żaden poważny zawodnik nie przyjdzie tu wiedząc, że będzie grał ogony lub czekał na kontuzje/kartki Christiana czy Gumy. Jesteśmy skazani na zmienników wychowanków lub ludzi bez nazwiska, którzy przyjdą ze słabszych lig. Tak jak Koljic (który zdaje się miał szansę być kozakiem) albo Timur lub Khoblenko (każdy wie jak ich oceniać).
    To już wolę Tomczyka. Wszyscy piszą, że drewniak, o moim zdaniem jeśli będzie co drugi mecz dostawał po 20 minut na podmęczonego przeciwnika to skończy z 8-10 bramkami na koncie.
    Mocny napastnik (i PO) mogą się pojawić dopiero, jak Christian i Guma się z nami pożegnają.

    W pozostałych kwestiach mam bardzo podobne spojrzenie. Chciałbym mieć nadzieję, że obawy pozostaną tylko obawami.

    Dziś o przełamanie na wyjazdach!!

    • inowroclawianin pisze:

      A ja uważam, że niekoniecznie musi tak być. Bo mógłby dojść drugi dobry napastnik o innym profilu i wtedy mogli byśmy grać również dwójka na szpicy i jednocześnie w razie kontuzji jednego z nich nie mięli byśmy obaw, że nie będzie miał kto strzelać. Poza tym trzeba budować zespół na puchary.

      • Jacek_komentuje pisze:

        W takim wariancie zgoda. Chociaż budowanie zespołu na puchary ma sens tylko…. jeśli zakwalifikujemy się do pucharów 😉

      • inowroclawianin pisze:

        Nie, trzeba to robić zanim wywalczy się awans do eliminacji. Wszystko po to by podporządkować wszystko pod awans do grupy pucharów, by ekipa była zgrana itd. Niestety u nas, znaczy w polskiej lidze, czołowe kluby od dawna tego nie robią i potem mamy efekty jak choćby z ostatnich godzin…. Reasumując, żeby nie przynieść wstydu, trzeba już teraz zacząć budować zespół na awans do grupy LE/LM, a po drodze zdobyć MP. Celem powinien być przynajmniej awans do grupy, a nie MP. MP to tylko przystanek. I wtedy przy takiej strategii bardzo prawdopodobne byłoby ominięcie wstydu w eliminacjach pucharów.

      • inowroclawianin pisze:

        No i dziś było widać, że potrzeba nam napastnika o innym profilu. Skrzydłowy też by się przydał.

      • Ostu pisze:

        Gytkjear i Tomczyk to piłkarze o innym profilu – i zwłaszcza u siebie powinniśmy grać na 2 napastników…
        A jeśli gramy na jednego to w podstawie wychodzi Tomczyk – bo jego atut to szybkosc, a dopiero na „podmeczonego” rywala powinien wyjść „wolniejszy” Krystian – to idealnie pokazał wczorajszy mecz…

  4. inowroclawianin pisze:

    Bardzo dobry felieton z ciekawymi uwagami co do których można się zgodzić. Miejmy nadzieję, że ta nasza młodzież podoła słabej lidze, a zimą zespół zostanie wzmocniony jednym, bądź dwoma solidnymi graczami. Na razie młodzi dają radę, a zespół gra ofensywnie i stwarza sytuacje bramkowe. Tomczyk na razie też na plus i wywiązuje się ze swych zadań chyba w stu procentach. Oby nikt już nie odszedł w tym okienku. Zobaczymy jak dziś wypadną w Łodzi.

  5. Biniu pisze:

    Bardzo dobry artykuł. Wszystkie obawy dobrze udokumentowane. Jednak nie w kontrze do tezy artykułu, ale w poczuciu mojego kibicowskiego optymizmu można zaryzykować tezę, że wszystkie słabości wyżej opisane, mogą być naszymi atutami. Darko może być kulą u nogi naszej drużyny, ale może okazać się siła która doskonale będzie się uzupełniać z naszym napadziorem. Darko w formie jest idealnie takim gościem jakiego potrzebuje Git. Darko będzie albo najlepszym piłkarzem ligi albo totalnym niewypałem. Nic pośrodku.
    Młodzi jak wyżej. Będą albo wartością dodaną, nową energią, nową dumą Kolejorza, świadectwem funkcjonowania akademii, albo kamieniem u szyi ciągnącym brakiem doświadczenia klub w dół tabeli. Znowu nic pośrodku.
    Nowa obrona też może być atutem, ponieważ gorzej niż poprzednicy raczej nie zagrają a mogą grać dużo, dużo lepiej. Jednak brak zgrania będzie przez jakiś czas bił po oczach.
    Jeszcze raz napiszę, że zgadzam się z tezami artykułu, myśle jednak, ze ani nie będzie tak dobrze jak bym chciał, ani tak zle, że wszystkie obawy autora artykułu się sprawdzą. Stąd studzenie emocji przez klub. Jeśli wszystko się uda będziemy mistrzem ze spora przewaga punktowa, jeśli nie uda się nic, będziemy walczyć o utrzymanie.

  6. Tadeo pisze:

    Większość spostrzeżeń w artykule trafionych w samo sedno.
    Do hura optymizmu jeszcze nam daleko, przed czym przestrzega nas sam trener.Jednak my kibice Kolejorza jesteśmy już tak spragnieni sukcesu , że ta chwila radości i chwilowego zauroczenia grą Lecha , jak najbardziej nam się należy.Oby te wszystkie aspekty zawarte w artykule , nie miały potwierdzenia w rzeczywistości i grze Lecha.

  7. Bart pisze:

    Ciekawe zestawienie Coutinho z Jevticiem. Faktycznie analogia jest spora. Ja bym jeszcze dodał że analogia jest też w kwestii wydolności. Coutinho po kilkudziesięciometrowym sprincie przytyka i potrzebuje z minutę na dojście do siebie. To był jeden z głównych powodów tego że Klopp zdecydował że najlepsze rozwiązanie to sprzedaż Coutinho i że w Liverpoolu po nim nie płakali. Do systemu gry Kloppa potrzeba ludzi o nieprawdopodobnej wydolności. Podobnie jest z Jevticiem. Lech może nigdy nie grał tak wysokooktanowej piłki żeby potrzebować piłkarzy o ogromnej wydolności, ale i tak często narzekamy że Jevtić po 70 min puchnie a po sprintach go przytyka.

  8. Wlkp. pisze:

    Wiele słów prawdy. Bravo.

  9. Wlkp. pisze:

    Wleje trochę optymizmu do tego artykułu, bo należy podkreślić fakt, że jak na początek sezonu przy tylu nowych zawodnikach Żuraw zdołał z tego chaosu zbudować zalążek drużyny.