Felieton kibica: Gdy serce chce, ale…

Od dłuższego czasu dajemy kibicom Lecha Poznań okazję współtworzenia serwisu KKSLECH.com a nie tylko udzielania się na nim w komentarzach. Pisząc swój tekst możesz liczyć na jego publikację tutaj. Dziś prezentujemy jeden z artykułów nadesłanych do nas przez kibica.


„Gdy serce chce, ale…”

W wielu drużynach byli, są i będą zawodnicy, którzy u kiboli są na
„cenzurowanym”. Przykłady można mnożyć, choćby swego czasu taki Paweł
Kaczorowski, który z naszego Lecha przeszedł do pewnej znienawidzonej
drużyny ze stolicy. Większość na pewno pamięta, za co warszawscy kibice tak po zawodniku „jeździli” – po zdobyciu Pucharu Polski, Kaczorowski śpiewał wulgarne przyśpiewki pod adresem Legii. Tymczasem kilkanaście miesięcy później… sam przeszedł do warszawskiego zespołu, co zapoczątkowało niezwykle intensywną falę jadowitej krytyki pod jego adresem, poczynając od prześmiewczej flagi, przez wyzywanie od chórzystów (i jeszcze parę inwektyw by się zapewne znalazło) czy wręcz – ciskanie w zawodnika gumowymi kaczuszkami.

Czy „Kaczor” sobie zasłużył na takie traktowanie… pewnie wielu
powiedziałoby, że tak; „przegrał życie” w momencie kiedy podejmował
decyzję o przejściu do klubu, który z Poznaniem od zawsze „szedł na noże”, a za swoje wcześniejsze „grzeszki” nigdy stołecznych fanatyków nie przeprosił. Inni mogą być zbulwersowani – w końcu to po prostu zawód jak każdy inny, piłkarze to w większości najemnicy i jeśli solidnie pracują na murawie, zasługują choćby na minimum szacunku. Każdy ma własne zdanie.

Pora jednak przejść do meritum dzisiejszego minifelietonu.

Ostatnio coraz częściej na łamach Serwisu czytam pociski na jedynego
regularnie zdrowego (sic!) napastnika w składzie naszej drużyny, którego Lech sprowadził na początku obecnego sezonu jako swoistą melodię przyszłości, aby terminując przy boku bardziej doświadczonych kolegów dał nam kibicom sporo frajdy strzelanymi bramkami.

Zawodnik znany był z całkiem przyzwoitej gry w Austrii, legitymując się niemieckim paszportem całkiem nieźle rozumie nasz język, tak więc nie było wielkich obaw odnośnie aklimatyzacji w zespole. Kibice liczyli na gole, zapowiedzi w wywiadach były bardzo optymistyczne, sporo z nas licytowało się jak szybko nowy snajper wybije się w Lechu aby Klub później na nim zarobił w wypadku odsprzedaży. Z piłkarskiego punktu widzenia, świat przed Denisem Thomallą stał otworem: w końcu trafił do drużyny z najlepszymi kibicami w kraju, klubu o niezmiennie wielkich aspiracjach.

Cóż, rzeczywistość nieraz przerasta oczekiwania.

Na skutek całej plagi kontuzji, Niemiec nie dostał odpowiednio dużo czasu na obserwację gry drużyny z ławki, nie wchodził na końcówki spotkań jako joker. Zamiast tego, rzucony został praktycznie od razu na bardzo głębokie wody. A drużynie od początku szło kiepsko, przegrywała mecz za meczem. Nowy napastnik osamotniony w ataku nie miał niestety zbyt wiele do powiedzenia. Publiczność zaczęła się niecierpliwić; cóż to niby za wielki napastnik, co nie strzela bramek? Ile on zarabia? Przecież nie jest warty gry w Lechu. Słaby technicznie, wątły, z marną psychiką – mówiono. Zero dryblingu, piłka odskakuje mu od nogi, fajtłapa, paralityk i cienias – takie
komentarze również i mnie zdarzało się puszczać w eter. Ostatnio Thomalla schodząc z boiska doczekał się ogromnej porcji gwizdów. Trudno się w końcu nie wściekać, kiedy widzi się indolencję zawodnika, który miał …


… no, właśnie.
Czy ten jeden akurat piłkarz miał nas zbawić? Odcięty od podań,
„wyautowany”, dołowany na każdym kroku, smutnie zwieszający głowę po
każdej nieudanej akcji? „Co to za facet, któremu potrzebny psycholog?” – można zapytać.

Czy aby na pewno zasłużył sobie na taką lawinę głosów krytyki?

A moim zdaniem takie podejście jest po prostu nie fair. Tym bardziej, że nie jest to typ piłkarza, który na murawę wychodzi wyłącznie po wypłatę. Widać gołym okiem, że robi co może. Można powiedzieć: brak mu techniki, szybkości, dryblingu, jaj jednym słowem. A może brak mu po prostu cechy, bez której żaden piłkarz nigdy nic nie zdziała – pewności siebie? Tej najważniejszej dla każdego, kto wychodzi na boisko walczyć?

Wielu z nas położyło już na Denisie kreskę. „Z tego pana nic już nie
będzie” – ciśnie się na usta/palce. Jakże łatwo jest nawrzucać zza
klawiatury, prawda? To na pewno zmotywuje adresatów do cięższej pracy.

Nie wiem jak Wy (każdy ma pewnie różne zdanie), ale ja w Thomallę jeszcze wierzę. I nie będę na niego gwizdał, wyśmiewał się z byle nieudanego zagrania. Jeszcze nie tak dawno sam chciałem w Lechu walczaków: i – zachowując odpowiednią skalę, oczywiście – to jeden z takich osobników właśnie.

I tak sobie pomyślałem, że jutro wyślę na adres klubu jakąś zabawną kartkę pocztową, zaadresowaną do Denisa. Dowie się chłopak przynajmniej, że jakiś promil kiboli nadal będzie go wspierać zamiast demotywować jeszcze bardziej. Że każdy dołek ma swój koniec, prędzej czy później. I że jest jednak swój człowiek, a na tle drużyny wcale nie wygląda tak źle jak go „piszą”. I że jest ktoś, kto docenia jego pracę i oczekuje, że będzie z niego jeszcze pociecha.

Adres Klubu (o ile jeszcze się ktoś znajdzie, rzecz jasna!) każdy zna, ale gdyby ktoś miał akurat włączony Tryb Leniwca:

KKS Lech Poznań Spółka Akcyjna
INEA Stadion ul. Bułgarska 17
60-320 Poznań

Soku

Chcesz, by w przyszłości także Twój tekst znalazł się na KKSLECH.com? Pisz i wyślij go do nas pod adres: redakcja@kkslech.com. Jest szansa, że ujrzy światło dzienne. Więcej dowiesz się -> tutaj



>> Mistrzowski Śmietnik Kibica – (komentuj nie na temat) <<